środa, 10 kwietnia 2013

8.

Ten dzień w szkole zdecydowanie nie należał do udanych. W głowie cały czas miałam wizję rozmowy, która mnie czeka. Do tego wszystkiego jeszcze te sprawdziany. Chociaż plusem i to całkiem istotnym było to, że aż na trzech lekcjach byłam z Michaelem. Zawsze zapraszał mnie do ławki i pokazywał szkołę. Pozwoliło mi to na przynajmniej chwile relaksu. Zaproponował mi żeby mnie odprowadził, ale odmówiłam. Musiałam się skupić i uspokoić.
W domu czekał już na mnie pan Jeremy. Rozmawiał z mamą w salonie. Wyglądała na zatroskaną, trzęsącymi się dłońmi trzymała gorący kubek z herbatą. Kiedy weszłam do dusznego pomieszczenia zauważyłam jeszcze Carmen. Siedziała głęboko w fotelu z nieobecnym wyrazem twarzy.
- Ooo! Witaj Jade! - Przywitał się policjant.
- Dzień dobry. - Rzuciłam i odłożyłam plecak i kurtkę.
- Teraz chciałbym porozmawiać tylko z wami dwiema. - Wskazał na mnie i Carmen.
- To ja pójdę przygotować obiad. - Mama powiedziała wychodząc. 
Usiadłam na kanapie obok pana Jonesa i oboje spojrzeliśmy na czerwoną twarz Carmen. Wyglądała na przerażoną i czego mogłam się spodziewać rozpłakała się. Chciała wybiec z pokoju, ale zdążyłam zagrodzić jej drogę i posadzić na fotelu naprzeciw kanapy. Policjant uśmiechnął się do mnie i z zupełnie inną miną zwrócił się do mojej kuzynki.
- Co to jest? - Z torby wyjął plastikowy woreczek.
- Ja.... ja... Nie wiem. - Wydukała spuszczając wzrok Carmen.
- A ja doskonale wiem, że wiesz, bo wypadło to wczoraj z Twojego plecaka.
- Aleee.... Skąd Pan wie, ze to z mojego plecak? - Próbowała się nerwowo bronić.
- Bo szedłem za tobą i to nie są oranżadki w proszku. - Wskazał na biały proszek w torebki. - A to nie są zabawkowe banknoty. - Pokazał drugi woreczek.
- Ale czy to są?.... - Włączyłam się do rozmowy lekko zbita z tropu.
- Tak Jade, narkotyki! - Wydarła się Carmen.
Dziewczyna miała jeszcze większe oczy niż zwykle. Wypieki na całej twarzy sprawiły, że wyglądała na chorą. Sama była chyba zdziwiona swoim zachowaniem, bo nie chciała tego powiedzieć. Z drugiej strony chyba jej ulżyło.
- Skoro w tej kwestii się zgadzamy to przejdźmy do kolejnego pytania. - Dalej ciągnął Pan Jeremy. - Po co ci one?
- Ja musiałam, oni je chcieli, musiałam im je oddać! - Dziewczyna zaczęła nerwowo odpowiadać.
- Jacy oni?
- No ci ONI, ja nie wiem! Oni mieli tatę, a potem on umarł, a teraz.... Teraz to ja muszę, bo inaczej, inaczej oni mnie zniszczą, zabiją wszystkich, spalą dom, zabiorą mi wszystko! - Teraz płacz był jak najbardziej uzasadniony, przerażona podeszłam do niej i ją przytuliłam.
- Posłuchaj mnie bardzo uważnie - zaczął policjant - nic ci nie będzie, musisz tylko nam zaufać. Wszystko będzie dobrze tylko musisz mi powiedzieć co wiesz. Jade ci pomoże, ona będzie dla ciebie dobra.
- Yhymmm... - Tylko na tyle było ją stać.
- Nigdzie sama nie wychodź i nie rób tego co chcą.
- Ale....
- Żadnego "ale". Ja już pójdę, ale zobaczymy się jutro. Do zobaczenia. 
Pan Jones zamknął za sobą drzwi i wyszedł. Ja zostałam sama z zapłakaną kuzynką. Chwilę później mam weszła z obiadem. Zjadłyśmy go w ciszy, nikt nie chciał zadawać pytań ani odpowiadać. Zaraz potem Carmen położyła się spać, a ja weszłam do odmalowanego pokoju jej zmarłego brata. Było mi przykro, ze będę tu mieszkać, ale co poradzić. Teraz nie przypominał on w żadnym stopniu sypialni tego zbyt wcześnie zmarłego człowieka. W tym mam przerastała samą siebie. Lawendowe ściany u styku z sufitem zdobiły czarne zawijasy. Klasyczne meble z wieloma dodatkami sprawiały uczucie przytulności. Łóżko z dużą ilością poduszek i moim starym misiem. Włączyłam komputer i weszłam na Facebooka. Szybko wpisałam interesujące mnie nazwisko "Michael Way". Po chwili zastanowienia nacisnęłam przycisk "dodaj do znajomych". Bardzo szybko uzyskałam odpowiedź. Nawet napisał do mnie na czacie. Pytał jak leci, a ja tylko odpowiedziałam, ze jakoś. Nie chciałam go na razie wtajemniczać. Kolejne pytanie zwaliło mnie z nóg "Pójdziemy jutro do mnie?"
___________________________________________________________
Macie częściowe wyjaśnienie. Przepraszam, ze dawno nie pisałam, ale tak jakoś wyszło.
Pojawia się nam wątek miłosny :3
Komentujcie i polecajcie znajomym. Czekam :*

piątek, 5 kwietnia 2013

7.

*Z perspektywy Jeremy'ego Jonesa*

Męczy mnie ta sprawa, mimo iż wszyscy uważają ją za zamkniętą to ja czuję, że trzeba ją jeszcze raz przeanalizować. Może przesadzam, może chciałbym mieć w swojej karierze taką sprawę, nie wiem. Wiem tylko, że chcę pomóc tym dziewczynkom. Czuję, że ta Jade też sądzi, że coś tu jest nie tak, a najbardziej zastanawia ją Carmen i mnie również.
Szedłem rozmyślając, było wcześnie, ale służba wymaga. Co tydzień robiłem sobie ten spacer, co prawda zawsze był ze mną mundur i gaz łzawiący, ale o tak wczesnej porze nigdy nic się nie działo. Coś mnie pokusiło, żeby wrócić na komisariat na około. Kiedy skręciłem zauważyłem dwie szarpiące się postacie. Odruchowo złapałem za moją broń i podszedłem kawałek bliżej. Po pewnej chwili rozpoznałem Carmen i Jade. Młodsza wyglądała na zawziętą i mającą gdzie cały świat, ale z moim doświadczeniem zauważyłem w jej oczach rozpacz. Jade stała do mnie plecami, ale musiała być zdenerwowana, bo szarpała kuzynkę za rękę i krzyczała. Wiedziałem, że nic nie chce jej zrobić, więc podszedłem i zapytałem czy wszystko w porządku. Dziewczyna podskoczyła i odwróciła się, jej wzrok wyrażał zdziwienie i niechęć. Powiedziała, ze wszystko ok i poszła razem z Carmen w stronę jednego z parków. Czułem, ze lepiej będzie jeżeli pójdę za nimi. Spokojnie oglądałem ich kłótnie zza drzew, a kiedy jedna z nich uciekła, poszedłem za nią. Była to Carmen, kurczowo trzymała ubłoconą torbę. Trzymałem się na dystans żeby mnie nie zauważyła. Nagle rozległ się dźwięk telefonu. Dziewczyna wyjęła go z kieszeni i przeczytała wiadomość.  W jedne chwili rzuciła wcześniej tak cennym plecakiem o ziemię i wybuchła płaczem. Potem przybiegła Jade.

*Z perspektywy Jade*

Zatkało mnie. Myślałam, że zaraz eksploduję! Wielkimi oczami patrzyłam na chłopaka, a on śmiał się jak bardzo zarumieniła mi się twarz. Z tym wyglądem chciałam zapaść się pod ziemię. To był Michael Way, ale w to nie wierzyłam i dalej nie wierzę. To niemożliwe, żeby ktoś taki stanął na mojej drodze. Oprócz tego, że był spokrewniony z moimi idolami to jeszcze wyglądał nieziemsko! Czarne kosmyki opadające na brwi, zielone śmiejące się oczy i piękny uśmiech sprawiały, że robiło mi się coraz słabiej, a serce biło coraz mocniej.
- Na... serio? - Wreszcie wydusiłam z siebie słowo.
- Tak! - Śmiał się.
- Co Cię tak bawi?
- Bo pierwszy raz ktoś tak na to zareagował, część nie wie kto to, a reszta ma to w dupie.
- Niemożliwe! Ja uwielbiam ich muzykę i w ogóle wszystko. Te teksty naładowane emocjami. Ach! - Zaczęłam mówić z zachwytem.
- No emocje to tam są! - Znów się zaśmiał. - Idziesz do szkoły?
- Yyyy, tak. - Odpowiedziałam nieco zbita z tropu.
- To świetnie, może pójdziemy razem? Chyba, że nie chcesz.
 - Tak! To znaczy.... ja.... nawet nie wiem jak tam dojść także przyda mi się pomoc. - Wydukałam.
Przez pierwsze kilka metrów szliśmy we całkowitej ciszy. Później zaczęliśmy gadać. Każdy temat był dobry, muzyka, sport, szkoła, miasto, dosłownie wszystko. Dawno nie czułam się tak lekka, byłam najzwyczajniej szczęśliwa, do czasu..... Moją uwagę przykuła drobna osóbka skulona na chodniku. Nogi miała przyciągnięte do brody i całą opuchniętą od płaczu twarz. Michael zareagował pierwszy. Podbiegł do niej i zaczął do niej mówić. Nazywał ją Carmen. Na początku nie zrozumiałam co się dzieje. To na prawdę była moja kuzynka, płacząca w środku miasta. Nie wiem czemu, ale do oczu napłynęły mi łzy. Coraz szybszym krokiem zmierzałam ku nim. Stanęłam naprzeciw dziewczyny i pogłaskałam ją po głowie. Miała rozmazany makijaż i potargane włosy. Wyjęłam chusteczki i wytarłam jej buzię. Kiedy się uspokoiła w ciszy razem poszliśmy do szkoły.

23. 01
Z każdym dniem moje obawy są co raz większe i niestety bardziej uzasadnione. Nie chcę wplątywać w to mamy tak długo jak nie będzie trzeba. Wyciągnę z Carmen co się dzieje. Jutro zabiorę ją do pana Jonesa i wszystko się wyjaśni.
Michael, bo tak ma na imię jest bratem tych Wayów! Jest taki miły i zaproponował mi pomoc. Był tamtego dnia i widział co się stało, także może tylko pomóc. Powiedział, że chętnie zobaczy mój uśmiech kiedy wszystko się ułoży. Awww....
_______________________________________________
Chciałam już wyjaśnić co z Carmen, ale tak jakoś mi nie wyszło, ale za to w następny rozdziale już na 100% uchylę rąbka tajemnicy :3
Jeżeli już tu jesteście to bardzo bym prosiła o zostawianie komentarzy. Nie muszą być one długie, wystarczy słowo, emotikona lub jakiś znak. Możecie, a nawet bym tego chciała żebyście jak co to poprawiali moje błędy. Nie będę za to na nikogo wrzeszczeć :)

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

6.

"Carmen! Zaczekaj! Nie wzięłaś drugiego śniadania!" Z dołu rozległ się głos mamy. Byłam już prawie gotowa. Pozostało mi jeszcze tylko napisać coś w pamiętniku, ale zrezygnowałam i zbiegłam po schodach. Zabrałam przygotowane kanapki, ucałowałam mamę w policzek i wybiegłam za kuzynką. Szła sztywno, wyprostowana sylwetka, głowa zwrócona na wprost. Nie odwróciłaby się nawet gdyby było trzęsienie ziemi.
- Hej! Carmen! Czekaj! - Udawała lub naprawdę mnie nie słyszała. - Mówię do ciebie!
- Co? - Odwróciła się na pięcie, włosy idealnie ułożone i perfekcyjny makijaż zakrywały jej prawdziwe oblicze.
- Może byśmy chwilę porozmawiały? - Powiedziałam lekko zirytowana.
- O czym? Nie mam ochoty z tobą rozmawiać. - Stanęła do mnie plecami i ruszyła do przodu.
- Stój! - Zdenerwowana, z całej siły złapałam ją za ramię i przyciągnęłam w swoją stronę.
- Ała! Dobra, dobra! - Wysyczała przez zaciśnięte z bólu zęby.
- Wszystko dobrze? - Usłyszałam znany mi głos. Za nami stał pan Jones.
- Tak, idziemy do szkoły. - Powiedziałam wymijająco i złapałam Carmen za rękę. - My już pójdziemy.
Szłyśmy w zupełnej ciszy. Nie wiedziałam dokąd ją prowadzę, ale na tyle daleko żeby mnie nie zostawiła w obawie, że się zgubię. Delikatne krople deszczu muskały moją twarz i włosy. Po kilku minutach zauważyłam park. Przeszłyśmy przez bramę i błotnistymi ścieżkami doszłyśmy do stawu. Usiadłyśmy na wielkich kamieniach i przez moment wpatrywałyśmy się w brudną wodę.
- Kim oni byli? - Zaczęłam.
- Kto? - Bez żadnych emocji zapytała.
- Dobrze wiesz. Gadaj, bo nie mam zamiaru spędzić tutaj całego dnia. Musimy jeszcze zdążyć na lekcje.
- To powinnyśmy już iść.
- Nie denerwuj mnie! Nie zrobisz mnie w konia jak mamę. Doskonale wiem, że twoje zajęcia zaczynają się dopiero za kilka godziny, więc dokąd szłaś?
- Co cię to interesuje?
- Wydaje mi się, że dużo, bo martwię się o Ciebie i mimo, że strasznie mnie wkurzasz to chce to wszystko doprowadzić do końca również ze względu na Ciebie!
- Na mnie? To śmieszne! Nikt nie robi niczego ze względu na mnie! Chcesz znaleźć dowody i mnie stąd wykurzyć! Wtedy dostaniesz z matką cały dom i majątek!
- Co ty mówisz? Jakie dowody. Ty jesteś tu najbardziej poszkodowana i rozumiem, że się wkurzasz, bo w ogóle nas nie znasz, a my się wprowadzamy, ale o co chodzi?
Carmen zaniosła się głośnym płaczem, to umiała najlepiej. Złapała plecak, ale ja ją uprzedziłam. Torba nie wyglądała na wypchaną książkami. Coś w niej szeleściło. Jestem starsza i silniejsza, więc bez większego problemu wyrwałam jej ją z ręki. W jej oczach pojawiło się przerażenie i wola walki. Już nie płakała, zaczęła się ze mną szarpać i krzyczeć. Za wszelka cenę chciała zabrać mi plecak. Odepchnęłam ją, a ona wpadła do wody. Rzuciłam się za nią. Bałam się, ze coś się stało, ale jedynie trochę się ubrudziła, gdyż na brzegu było długo płytko. Niestety zapomniałam o torbie i dziewczyna mnie wykiwała. W jednej chwili wstała i zarzuciła na ramię plecak. Kiedy się odwróciłam mogłam już tylko obserwować jej znikającą postać w cieniu drzew. Ostro wkurzona wrzasnęłam na całe gardło i uderzyłam pięściami w taflę wody. Byłam wręcz wściekła. Z szybkim oddechem podniosłam się i poczułam, że mam całe mokre spodnie i stopy. Na ścieżce naprzeciw zauważyłam jakąś osobę. To był on! Ten chłopak, który wczoraj uratował Carmen!Zawołałam do niego. Nie miał już wyboru, więc wyszedł zza drzewa i zaczął iść w moją stronę, a ja w jego. Zastanawiałam się kim on jest, co tam robił i dlaczego tak wiele zaryzykował.
- Hej... Nie podziękowałam Ci.... - Wybąkałam, kiedy się spotkalismy.
- Nie ma problemu, każdy zrobiłby to samo.
- Jestem Jade. - Przedstawiłam się i wyciągnęłam rękę.
- Miło mi, Michael Way.
- Hahaha... - Zaśmiałam się troszkę nerwowo.
- No co?
-Nic, tylko.... Way to fajne nazwisko, bo wiesz.... Do tego to właśnie to miasto i tak się śmiesznie złożyło.
- I? -Spytał z delikatnym uśmiechem.
- Bo jest taki zespół i..... Oni mają na nazwisko Way.... To znaczy nie wszyscy, ale..... I są z tego miasta.... - zaczęłam się plątać we własnych słowach.
- A to faktycznie ciekawe.... - coraz bardziej się śmiał.
- Bo to niemożliwe żebyś ty był....
- Bratem Gerarda i Mikey'ego Waya?
________________________________________________________
Witajcie! :3
Kolejny rozdział, właściwie jeden wielki dialog, ale wyjaśniła się już jedna sprawa, teraz jeszcze tylko kilka :)
Komentujcie i polecajcie znajomym. Bardzo mi na tym zależy. :D
P. S. - napiszcie mi jak się poprawnie pisze Mikey'ego