poniedziałek, 10 czerwca 2013

13.

Biegłam najszybciej jak mogłam. Kiedy ścinałam zakręt wpadłam z impetem na coś lub kogoś. Przez chwilę byłam pewna, że to już koniec i nie mam jak uciec. Skuliłam się i założyłam ręce na głowę, ale nic się nie stało. Delikatnie podniosłam głowę i spojrzałam na osobę, którą przewróciłam. Oszołomiona nie poznałam jej w pierwszej chwili. Wstrząs był na tyle mocny, że nie mogłam wstać. Za to postać wyciągnęła do mnie rękę. Nie była atakującym. Ufnie złapałam jej dłoń i wtedy ją poznałam. Wytatuowana, czarne, niezbyt długie włosy związane w kitek i mocny makijaż.To była Lindsey! Nie wiedzieć czemu, rzuciłam się jej na szyję, jednak ona nie odwzajemniła. Świdrujący i pełen nienawiści wzrok wbijał się w moich oprawców. 
- Hejka Lindsey. Oddaj nam ją, przecież jesteśmy przyjaciółmi. - Jeden z goryli zachichotał szyderczo. Spojrzałam błagalnie na kobietę.
- Ach tak? Nigdy nie przeszliśmy na ty. - Odpowiedziała.
- Oj, daj  spokój, Ty jesteś nam coś winna, ona też. Lepiej uważaj. - Chłopak zrobił krok do przodu.
- Ja coś wam winna?!
- Jeżeli nie Ty to twój kochaś, a może słodziutka Bandit?
Lindsey nie wytrzymała. Odepchnęła mnie i z całej siły kopnęła mężczyznę. Po chwili leżał na ziemi. Podchwyciłam jej wzrok i uderzyłam drugiego, kiedy stracił równowagę złapałam za rękę kobietę i rzuciłam się do ucieczki, ale ona się zatrzymała.
- Pamiętajcie, nie jesteśmy waszymi dłużnikami i nie próbujcie tknąć mojej rodziny! - Wykrzyczała.
- Lindsey, musimy iść. - Widząc, że agresorzy dochodzą do siebie, zaczęłam panikować.
- Faktycznie, chodź szybko.
Nie wiedziałam gdzie jesteśmy i po kilku zakrętach byłyśmy przy domu Michaela. Kiedy zmierzałyśmy w stronę drzwi, otworzył nam je Gerard. Miał ubrany dres, a przez ramię przewieszona była ścierka. Miał pogodny wyraz twarz, ale zaraz spoważniał.
- Musimy pogadać i to zaraz. - Lindsey, wciąż mnie trzymając szybkim krokiem weszła do środka.
- Jasne, ale co z nią, nie wygląda najlepiej. - Mężczyzna wskazał na mnie.
- Niech Michael się nią zajmie.
Obróciłam się, w drzwiach kuchennych stał chłopak z szeroko otwartymi oczami. Spojrzałam w lustro powieszone zaraz obok. Tusz spływał mi po policzkach, z poszarpanych spodni w miejscu kolana ciekła krew. Włosy miałam roztrzepane, a ręce całe podrapane od gałęzi. Przerażona tym co zobaczyłam, musiałam się podeprzeć rękoma. Michael ostrożnym ruchem złapał mnie i cały czas podtrzymując zaprowadził do łazienki. Umyłam twarz, a on w tym czasie szukał czegoś w szafce. Po chwili byłam w miarę czysta i miałam opatrzone rany. Byłam w stanie tylko wyszeptać nieśmiałe dziękuję i rzucić się chłopakowi na szyję. Poczułam się tak bardzo bezpiecznie, jak nie czułam się od dawna. Jego ciepłe ramiona oplotły mnie i nie musiałam bać się niczego.
Po około godzinie spędzonej w domu Way'ów, okryta kocem i wyposażona w tyle kubków herbaty ile tylko bym chciała, do drzwi ktoś zapukał.
- Jest Jade?
- Tak siedzi w salonie. - Odpowiedziała mama Michaela.
- Dziękuję bardzo za pomoc. - Był to jeszcze inny głos.
Do pokoju weszła zatroskana mama. Łzy napłynęły jej do oczu i przytuliła mnie. Dopiero wtedy poczułam przeszywając ból całego ciała. Jęknęłam i jak oparzona cofnęła się. Pogłaskała mnie po włosach i spojrzała na siedzącego obok chłopaka. Skinęła do niego, a on bez żadnego słowa wstał i podszedł do mnie. Bardzo delikatnie podniósł mnie, owiniętą kocem i poszedł za moją mamą. Wtuliłam głowę w jego ramie by było mu wygodniej...... lub mi. Drzwi do samochodu otworzył dobrze znany mi policjant. Chłopak posadził mnie na tylnym siedzeniu obok, jak się okazało, Carmen.
Obudziłam się w środku nocy. Byłam wykąpana i przebrana w piżamę. Wiem, że wykonywałam te podstawowe czynności, ale nie miałam pojęcia jakim cudem. Włączyłam komputer i zaraz wyświetliła mi się nowa wiadomość.
- Jak tam mała? - Na komunikatorze napisał nieznany numer.
- Kim jesteś? - Wydawało mi się, ze odpisywanie zajęło wieki.
- Jesteś nam coś winna. 
- Nie!!! - Pisząc równocześnie  krzyknęłam.
- Wszyscy są, ty, Carnen, Lindsey, Gerard.... Twój ojciec.
Pokój zaczął wirować. Ściany rozpadały się i po chwili byłam w pustce. Nie było tam nic, tylko ciemność. Zaczęłam biec do jedynego źródła świata. Była to szyba, coś jak lustro weneckie. Tłukłam w nie pięściami, żeby ktoś za nim mnie usłyszał. Byli tam Way'owie i mój ojciec. Rozmawiali, byli bardzo niespokojni. Lindsey trzymała na ręku płaczącą Bandit, a obok stała walizka. Po chwili Gerard złapał bagaż i razem z rodziną zniknął. Wydzierałam się, ale tata mnie nie słyszał. W końcu coś zauważył i podszedł do szyby, już miał jej dotknąć kiedy upadł na ziemię. Za nim stał jeden z moich dzisiejszych oprawców. Uśmiechał się szyderczo, trzymając zakrwawiony tępy przedmiot.
Zalana łzami, obudziłam się we własnym łóżku.
________________________________________
Wybaczcie, że tak długo, ale myślę, że teraz wszyscy mają w szkole ciężki okres. Będę dodawała rozdział, kiedy tylko znajdę wolny czas. Pamiętajcie o zostawieniu komentarza, wiem, że czyta to więcej niż komentuje, a bardzo mi na waszych opiniach zależy :)

środa, 29 maja 2013

12.

Otacza mnie ciemność. Przed sobą widzę światło, niepewnym krokiem podchodzę bliżej. To uchylone drzwi przez, które sączy się życiodajne światło. Brakuje mi go, chcę tam jak najszybciej wejść, potrzebuję ratunku. Nie wiem czego się boję, ale to coś mnie przeraża. Wchodzę do pomieszczenia. Nagle światła już nie ma, jestem w domu moim starym domu. Coś wewnątrz zmusza mnie abym skierowała się do mojego pokoju. Jest taki jak kiedyś, radosny, otwarty, miejsce, w którym można marzyć. Rodzice zadbali o to. Jednak coś jest nie tak, wszystko jest pokryte dziwną substancją. To biały proszek rozsypany na łóżku i we wszystkich zakamarkach. Biorę go do ust, wypluwam. Obracam się i widzę go. Trzyma pistolet i celuje we mnie. Ma podkrążone oczy, rozczochrane włosy. Tępy wzrok wbija się we mnie i dopiero chwili poznaję w nim mojego ojca. Chcę do niego podejść, ale broń cały czas jest wymierzona we mnie. "Nie miałaś się dowiedzieć" - słowa wywołały u mnie nagłą panikę. Nie mogę się ruszyć i nagle to widzę. Zdecydowanym  ruchem, mój ojciec naciska spust pistoletu, który jest już przy jego głowie. Huk, krew, ciało, samobójstwo. Setki myśli przebiegają mi w myślach. Chcę go ratować, ale znika i wtedy przede mną pojawia się znajoma twarz. To Gerard, uśmiechnięty szyderczo z podkrążonymi oczami. Mówi "Nareszcie"

Obudziłam się przerażona ze łzami w oczach. Nie mogłam uspokoić oddechu. Trzęsącą się ręku szarpnęłam zasłonę. Słońce było już wysoko. Podparłam się o krzesło i usiadłam na nim. Uspokojenie się zajęło mi jakiś kwadrans. Potem starałam się doprowadzić do jakiegoś stanu, chociaż zbytnio mnie to nie obchodziło. Włosy związałam w wysokiego kitka. Przez głowę włożyłam czarną dużą bluzę, ale tym razem to nie była ta z napisem "My Chemical Romance". Bałam się jej dotknąć.
Po szybkim śniadaniu spędzonym w milczeniu, a przynajmniej przeze mnie, bo mama i pan Jeremy byli zajęci bardzo interesującą rozmową, wyszłam z domu. Miałam ze sobą tylko telefon i mapkę, którą wczoraj wydrukowałam. Po kilku minutach spędzonych na idealnym śledzeniu trasy zaznaczonej przeze mnie pisakiem znajdowałam się przed niewielkim biurowcem. Przeszłam przez ciężkie obrotowe drzwi i podeszłam do ochroniarza.
- Przepraszam, którędy do biura Pani Charles? - Jak najuprzejmiejszym tonem spytałam.
- Po schodach i w prawo. - Pracownik zmierzył mnie wzrokiem.
Kiedy ślamazarnie dreptałam po schodach czułam na plecach jego wzrok. 
Masywne drzwi z wytartą plakietką "biuro Madison Charles" nie zachęciło mnie specjalnie do wejścia, jednak nie było już odwrotu. Zapukałam i nie czekając na odpowiedź nacisnęłam klamkę. Jasne wnętrze w uspokajających kolorach i duże okno sprawiło, że poczułam się nieswojo. 
- Zapraszam, usiądź proszę. - Powiedziała drobna kobieta siedząca na krześle, miała okrągłą buzię okalaną przez krótkie złotawe loki. Proste okulary przeszkadzały w wzięciu jej za studentkę.
- Dziękuję, jestem Jade, dzwoniłam do Pani.
- Tak, pamiętam. Mów o co chodzi, kochanie. - Zachęciła mnie.
- Może zacznę od tego jak Panią znalazłam. Moja kuzynka, w której sprawie przychodzę miała gdzieś zapisane namiary na Panią. Ma na imię Carmen i wydaje mi się, że nigdy nie skorzystała z Pani usług.
- Tak, to prawda, ale jej ojciec tak.
- To pewnie już Pani wie o co chodzi?
- Niestety, ale nie. Przyszedł tylko raz. Był spanikowany i spieszył się. Poprosił mnie tylko żebym zajeła się jego córką gdyby się zgłosiła.
- Ale ona się nie zgłosi. Ona nie chce pomocy, bo odnoszę wrażenie, że się jej boi. - mówiłam coraz szybciej - Jej ojciec zmarł niedawno, podobno w wypadku, ale ja wiem, że to nie prawda. Ona ma narkotyki i chciał je komuś przekazać! Mój ojciec też nie żyje!
- Poczekaj! - przerwała mi - przede wszystkim się uspokój. Powiedz jak mogę Ci pomóc.
- Myślałam, że on tu bywał częściej i będzie mi mogła Pani powiedzieć coś więcej....
- Przykro mi, ale w tej chwili Cie nie pmogę.
- Dziękuję, do widzenia. - Zrezygnowana skierowałam się w stronę drzwi.
- Poczekaj, podaj mi swój numer, może coś wymyślę!
Nie do końca usatysfakcjonowana wlokłam się ulicami miasta. Słuchawki w uszach tłumiły wszystko dookoła. Nie zwracałam na nic większej uwagi również na przejeżdżający obok mnie samochód. Z czerwonego starego samochodu zawołał do mnie jakiś chłopak. Typowy dres z kilkoma typkami podobnymi do siebie.  Nie zrozumiałam jego słów więc wyciągnęłam słuchawki i spojrzała na niego pytającym wzrokiem.
- Jesteś Jade? - Zapytał chłopak.
- Tak... - Serce zabiło mi szybciej, a w moich myślach zaczęła rodzić się panika.
- Wiesz, mamy coś dla Ciebie.... - Jeden z chłopaków wyszedł z samochodu.
- A jeżeli tego nie chcę? - Zrobiła krok do tyłu.
- Myślę, że kuzynce będzie przykro, kiedy nie będzie miała od nas wiadomości,a może Cię do niej podwieziemy?
Całe moje ciało i organizm przygotowały się do ucieczki. Przypomnienie samoobrony i kolejny krok do tyłu. Z pojazdu wysiadł kolejny, we dwoje zmierzali w moim kierunku. Zaczęłam uciekać, ale jeden z nich złapał mnie za rękaw i przyciągnął do siebie. Na szczęście drugi nie miał tak dobrej kondycji zdążyłam uciec napastnikowi. Jednak nie zaprzestali pościgu. Biegłam najszybciej jak mogłam. Skręcałam w nieznane mi ulice,a po jednym z zakrętów byłam pewna, że gorzko tego pożałuję.
___________________________________________________
Witam ponownie!
Bardzo przepraszam, że tak długo musieliście czekać na ten rozdział, w którym oczywiście znowu zmieniłam koncepcję XD
Dajcie znać jak Wam się podoba i oceńcie nowy szablon :)
Udało mi się zakończyć w najgorszym momencie, bo wiem jak to uwielbiacie :3

czwartek, 16 maja 2013

11.

Atmosfera była napięta. Carmen spokojnie siedziała na schodach kiedy jej czołem zajmował się lekarz, maa rozmawiała z policją, a ja przebrana już w dres sprzątałam kawałki szkła z podłogi. Słyszałam tylko urywki zeznań mamy, chociaż mogłabym to zrobić bez problemu, jednak nie chciałam. Dziwne uczucie wierciło dziury w moim brzuchu. Nie wiem czy można nazwać to strachem, może bardziej obawą.... Z tego co mimowolnie usłyszałam wynikało, że ktoś rzucił kamieniem w szybę i była tam przywiązana kartka, jednak już ją zabrano. Kiedy zebrałam największe kawałki i podeszłam do śmietnika, którego używał lekarz by wyrzucić gazy i papierki po plastrach spojrzałam na Carmen. Nieobecne oczy zwrócone prosto na twarz doktora. Cała jej twarz była lekko spuchnięta i czerwona, jednak nie było śladu łez. Wyglądało to tak jakby płakała "na sucho" lub tamowała łzy.  Nie widziałam sensu we wgapianiu się w kuzynkę, więc wyszłam na dwór ogarnąć ten cały bałagan. Oczywiście musiałam się przy tym zaciąć. Syknęłam i strużka krwi pociekła na trawę. Odruchowo włożyłam palec do ust i odwróciłam się. Może dwa metry ode mnie stał Gerard i Michael. Musiałam wyglądać idiotycznie w brudnym za małym dresie i czubkiem palca w buzi. Do tego zrobiłam się cała czerwona.
- Hej... Przepraszam, że bez zapowiedzi, ale nie odbierałaś telefonu i zapomniałaś o komiksie.
- O..... No wiesz.... Mamy tutaj trochę nieciekawą sytuację i..... - wskazałam na wybite okno - Dziękuję.
- Bo wiesz, jutro mnie nie będzie i pomyślałem, że dam Ci go dzisiaj...... - Chłopak wydukał.
- Ja tam swoje wiem, że chciał tylko się do Ciebie wprosić! - Gerard wybuchnął śmiechem jak my wszyscy.
- Wcale nie! - Odbił Michael.
- Dobra, już dobra - uspokoił go brat - a może pomóc?
Oczy prawie wyszły mi z orbit. Gerard Way chciał mi pomóc i to sam z siebie. Nie żebym kiedyś go uważała za innego, ale akurat mi! Spojrzał na mnie wyczekująco, ale nie powstrzymany moją odpowiedzią, wyjął chusteczkę o winą nią mój palec, a potem wziął woreczek ze szkłem i wyrzucił. Nadal się nie odezwałam. Ciszę przerwał dzwonek telefonu.
- Cholera, to Lindsey. Musimy lecieć do sklepu po te ciastka. - Przewrócił oczami. - Ta to ma dopiero wymagania. - Szeroko uśmiechnął się Gerard.
- To my lecimy, a Ty się trzymaj. - Zawtórował mu Michael.
- Pa... - Tylko na to było mnie stać.
Patrzyłam jak odchodzą, dalej uciskając palec. To co po chwili usłyszałam, sprawiło, że zapomniałam o zmartwieniach i na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Głos starszego z braci, dosyć głośno zabrzmiał w moich uszach "A gdzie buzi?"
Rozkojarzona weszłam przez uchylone drzwi. Carmen już nie było na schodach, prawdopodobnie siedziała w swoim pokoju. Mama dalej rozmawiała z policjantami, ale teraz przyłączył się jeszcze lekarz.Po chwili rozpoznałam pana Jeremy'ego, a on skinął do mnie żebym podeszła.
- Sytuacja stała się dosyć poważna - zaczął znany mi funkcjonariusz - więc podejmiemy odpowiednie kroki.
- Mam nadzieję, że to nie będzie dla Ciebie problem kochanie. - Opiekuńczo objęła mnie mama.
- Postanowiliśmy, że zostanę tu na jakiś czas.- Mężczyzna dokończył.
- Nie ma problemu, ale po co? - Mój mózg nie pracował za szybko.
- Na kamieniu, którym wybito okno znajdowały się groźby i lepiej nie  będę ich Ci tu przedstawiał. - Spojrzał na mnie wymownie.
- Aha....Wszystko ok.... Nie ma najmniejszego problemu. - Wybąkałam i odwróciłam się na pięcie w kierunku schodów.
Pod prysznicem stałam chyba jakieś pół godziny. Stałam otoczona ciepłymi kroplami, wpatrując się w bliżej nieokreślony punkt przede mną. Nie myślałam, byłam wyłączona. Błogi spokój w mojej głowie pozwolił mi się zresetować. Umyta i wyjątkowo zrelaksowana weszłam do mojej sypialni. Co bardzo mnie zdziwiło była tam Carmen. Siedziała, jak zwykle sztywno, na rogu niepościelonego łóżka. Spojrzała na nie oczami, których jeszcze nie widziałam. Były przepełnione emocjami, królował w nich niepokój. Chwilę spędziłyśmy w kompletnej ciszy.
- Hej.... O co chodzi? - Powiedziałam, zaścielając łóżko i siadając na nim.
- O nic, po prostu, sprawdzają mój pokój i miałam tu przyjść. - Dziewczyna rozglądała się po wnętrzu.
- Ok.....
- Nie byłam tu od..... - jej broda zatrzęsła się - od śmierci mojego brata.....
- Strasznie mi przykro..... Na prawdę, gdybym nie musiała to nie mieszkałabym w tym pokoju. Nie chciałam sprawić Ci przykrości. - Niepewnie objęłam ja ramieniem.
- Nie ma sprawy - otarła łzy z policzków - to nie twoja wina, a ja muszę się ruszyć dalej....
- Rozumiem.....
- Dlaczego ich tak lubisz?
- Kogo? Nie rozumiem....
- No tych całych My Chemical Romance. - Wskazała na plakaty.
- Bo są, po prostu.... Nie wiem jak to wyjaśnić. - Mówiąc o nich zrobiło mi się miło.
 - Ale oni.... Przecież oni brali.... brali narkotyki i nie byli dobrzy..... - Z rozpaczą spojrzała prosto w moje oczy. Przeszły mnie ciarki.
- Tak, ale zmienili się i już tacy nie są.
- A wierzysz w to, bo ja nie. Nikogo nie da się naprawić..
W tej chwili zrozumiałam co ona czuje. Straciła wiarę, wiarę w ludzi i lepsze jutro. Nie dziwię się jej, bo po tym co przeszła było to oczywiste, a jednak udawało jej się to maskować.Jej puste oczy wyrażały ucieczkę. Uciszyła to wszystko by jej nie zniszczyło do końca. Byłam i zawsze będę godna podziwu dla jej zachowania.
_______________________________________________
I o to nadszedł kolejny rozdział!
Mamy bliższe spotkanie z Carmen, których według moich planów będzie coraz więcej.
Pamiętajcie o pozostawieniu komentarza. Przypominam o zakładce "Pytania do bohaterów" i "Powiadomienia" jeżeli jest ktoś nimi zainteresowany :)

sobota, 11 maja 2013

10.

Ręce zaczęły mi się pocić i zakręciło mi się w głowie. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje. W głosie Michaela było coś co wywołało u mnie nagłą panikę. Posłusznie wstałam z krzesła i podeszłam do schodów. Złapałam poręcz żeby się nie przewrócić. Ostrożnie stawiałam kroki tak żeby nie wyjść na ostatnią ofiarę i nie sturlać się na ziemię. Za zakrętem schodów zobaczyłam uśmiechniętego chłopaka z jakąś kobietą. Z jakiegoś powodu mi ulżyło, ale i poczułam rozczarowanie. Nie wiem na co wtedy liczyłam, a może jednak. Chciałam zobaczyć Gerarda, Mike'ego lub Franka albo Ray'a, ale doskonale wiedziałam, że są teraz w trasie.
- Jade! To moja mama! - Chłopak wskazał na uśmiechniętą kobietę z włoskimi rysami twarzy i orzechowymi oczami.
- Bardzo mi miło. - Powiedziałam z lekko wymuszonym uśmiechem.
- Zawiodłaś się co? - Kobieta zaśmiała się. - Michael wiele mi o Tobie mówił, ale może nie wszystko stracone.
- Ale.... - Serce znowu zaczęło mi bić mocniej. W tym momencie przez otwarte drzwi zauważyłam samochód i krzątającą się przy nim wytatuowaną kobietę, była mi skądś znana, ale nie mogłam sobie przypomnieć skąd.
- Ktoś musiał pilnie do toalety. - Ciszę przerwał chłopak, wskazując na drzwi.
Obróciłam się, w drzwiach łazienki stała mała osóbka. Dziewczynka z dwoma kitkami i radosnymi orzechowymi oczami. Przeraziłam się, bo dobrze znałam te twarz ze zdjęć. Zdjęć mojego największego idola. Już wiedziałam skąd znałam tą kobietę! To była Lindsey, a tuż obok mnie stała jej córka Bandit. Przez chwilę stałam jak wryta. Dziecko przebiegło przy mojej nodze i mocno złapało Michaela. Obróciłam się i spojrzałam na tą jakże rozczulającą chwilę, ale zdałam sobie sprawę, że w łazience jest ktoś jeszcze. Z kranu lała się woda, może to Bandit nie wyłączyła, ale nagle dźwięk ustał. Ponownie wykonałam obrót o 180 stopni i..... zatkało mnie. W drzwiach stał nie kto inny jak Gerard. Wycierał ręce w ręczniki i troskliwym wzrokiem patrzył na swoją pociechę, a wtedy spojrzał na mnie. Spotkałam jego oczy, a mój świat zawirował. Chyba na prawdę się zachwiałam, bo odruchowo wyciągnął ręce żeby mnie złapać
- Młody ma dziewczynę? - Z bliżej nieokreślonego stanu wyrwał mnie kobiecy głos za mną.  Domyśliłam się, że to Lindsey.
- To nie jest moja dziewczyna. - Z lekkim zażenowaniem wymruczał Michael.
Całą sytuację podchwyciła Bandit i zaczęła pytać czy się całowaliśmy. Jeszcze bardziej czerwona ja patrzyłam dalej na Gerarda. Nie przeszkadzało mi, że on na mnie też, świdrowałam jego twarz wzrokiem.
- Jestem Gerard.
- Oj, ona to wie. Prawie przed chwilą zemdlała jak dałem jej twój komiks. Ma chyba każdą waszą płytę. - Zaśmiał się Michael.
- To super! Mały przynajmniej znalazł sobie jakąś porządną laskę! Widać, że Ci się podoba. - Irytował go Gerard. - Nigdy nie miał dziewczyny. - Te słowa skierował do mnie.
- My..... My.... Nie jesteśmy...... Nie jesteśmy parą. - Musiałam odwrócić wzrok żeby wydukać to kilka słów. - Ja jestem Jade.
Gerard uścisnął mnie przyjacielsko, a potem Lindsey. Bandit zaczęła zadawać mi mnóstwo pytań. Czy kocham jej tatę, czy ją znam, a może jej mamę, czy mam siostrę, gdzie mieszkam, czy będę tu przychodzić. Byłam tak przytłoczona, że nie wiedziałam jak się zachować Uratował mnie telefon. Odczytałam wiadomość od mamy : "Wracaj, potrzebujemy Cię"
Przeprosiłam i pospiesznie zebrałam rzeczy. Michael chciał mnie odprowadzić, ale odmówiłam. Znów czułam strach, prawie biegłam. Kiedy przecięłam zakręt na naszą ulicę zauważyłam radiowóz. Oddech miałam przyspieszony. Przed domem panował dziwny bałagan. Przez chwilę nie mogłam go rozpoznać, ale wszędzie było szkło. Dopiero po chwili zobaczyłam wielką dziurę oknie. Rzuciłam się do drzwi. Na schodach siedziała mama i przyciskała do czoła Carmen zakrwawioną gazę. Obok stali policjanci, również Pan Jones. Zostawiłam torbę na ziemi podeszłam do rozpłakanej kuzynki. Za poleceniem mamy przytrzymałam opatrunek, a ona poszła po nowy. Kiedy za chwilę chciała przyłożyć nowy pokazało mi się rozcięcie na czole dziewczyny. Domyśliłam się, że było to szkło z okna, ale co się z nim stało?
___________________________________________
Jest już 10. rozdział i długo wyczekiwany w nim moment.  Pojawił się Gerard z rodziną!
Zmieniłam w trakcie pisania trochę koncepcję, ale robię to za każdym razem :D
Bardzo cieszę się, ze nowe osoby zaczynają czytać opowiadanie. Pamiętajcie o pozostawieniu komentarza, nawet krótkiego. Chcę wiedzieć czy czytacie i jak Wam się podoba :)

piątek, 3 maja 2013

9.

Nie mogła spać. Około szóstej byłam już na nogach mimo iż moje lekcje miały zacząć się o dziesiątej. Nerwowo przeglądałam szafę, która jak zwykle w takich momentach wydawała się przerażająco pusta. Właściwie to nigdy nie miałam takiej sytuacji, ale tak mi się właśnie wydawało. To był wyjątkowy dzień. Kiedy nie mogłam się skupić, wyszłam ogarnąć się do łazienki i wracając zajrzałam przez uchylone drzwi do pokoju Carmen. Spała, niepewnym ruchem otworzyłam drzwi i na palcach weszłam do pokoju. Nie miała zmytego makijażu i czarne smugi spływały od oczu po samą brodę. Oddychała nerwowo przez lekko rozchylone usta. Odgarnęłam włosy z jej twarzy i już chciałam wychodzić, kiedy zobaczyłam coś pod poduszką. Delikatnie wyjęłam kremowy papier. Była to koperta, nigdy nie zaklejona. W środku było zdjęcie. Ona śmiejąca się, a za nią jej ojciec. Wyglądał jakby udawał radość, ale nie byłam pewna. Na odwrocie znajdowały się na miary na jakąś kobietę. Carmen zaczęła się przeciągać, więc szybko zrobiłam zdjęcie i odłożywszy kopertę na miejsce pobiegłam do siebie. Nie słyszałam jeszcze jakichkolwiek oznak, że Carmen wstała więc szybko wpisałam w wyszukiwarkę imię i nazwisko.

Madison Charles - biuro doradcy prawnego do spraw rodzinnych

Kliknęłam w link, ale zaraz usłyszałam kroki więc natychmiast włączyłam drugą kartę. Carmen powlokła się do łazienki, a ja odetchnęłam z ulgą, że niczego się nie zorientowała.
Delikatny śnieg niszczył moją idealnie ułożoną fryzurę, a przynajmniej tak mi się wydawało chociaż pewnie jak zwykle przesadzałam. Poprawione i utrwalone loki opadały na ramiona, a malutkie upięcie ich części z tyłu dodawało szyku. Tego dnia nawet bardziej się umalowałam, nie za dużo, bo nie chciałam żeby bardzo było widać moje starania, ale włożyłam w to więcej pracy. Spod płaszczyka wystawała spódniczka na szelkach z ozdobną koronką u dołu, a na stopach miałam moje najdelikatniejsze Martensy. Pod okryciem znajdowała się ciemnozielona koszula z ćwiekami na kołnierzyku. Tak idealnie ubrana, jednak bez zbędnych ceregieli wędrowałam do szkoły.
Nic nie miało mi zepsuć tego dnia i faktycznie tak było. Po południu szłam już z Michaelem słonecznymi ulicami miasta do jego domu i tym samym wszystkich Way'ów.
- Mamy nie ma, więc jesteśmy sami, rozgość się, a ja przyniosę coś do jedzenia. - Michael powiedział, wchodząc do domu.
- Spoko. - Nie musiałam pytać o tatę, bo wiedziałam, że rodzice są po rozwodzie, to było troche straszne, że tak dużo wiem o jego rodzinie. Było logiczne, że miał on innego ojca.
- Idź do salonu, zaraz będę. - Rozległ się głos z kuchni.
Wnętrze domu było urządzone z naturalnym spokojem, jednak artystycznie. Na drewnianej podłodze rozłożone były dywany w idealnych barwach, a na beżowych ścianach holu wisiało wiele zdjęć w kolorowych ramkach. Nie przyglądałam się im tylko posłusznie przeszłam do salonu. Wielkie skórzane kanapy przykryte były mnóstwem kolorowych pledów i koców. Cały wystrój pobudzał wyobraźnię  i kreatywne myślenie. Wszystko było wypełnione radosnymi emocjami, a tego właśnie było mi trzeba.
Zapatrzona w okno rozciągające się przez prawie całą ścianę, nie zauważyłam, stawiającego na stole miski chłopaka. Usiadł obok mnie i jego ręka dotknęła moich pleców. Podskoczyłam.
- Nie chciałem Cię przestraszyć. Przyniosłem tylko makaron. -  Zaczął się śmiać.
- No wiesz co, nie ładnie tak straszyć. - Odpowiedziałam, szturchając go.
- Więc zapraszam do jedzenia - powiedział z uśmieszkiem - a jak Ci się tu podoba?
- Wspaniale, tu jest tak.... kreatywnie.
- No w końcu robota mojej babci i brata.
- Mieszkała tu?
- Nie, ale często siedziała z Gerardem, mnie nie było jeszcze na świecie, ale podobno razem tworzyli wspaniałe rzeczy.
- Czyli to ich robota? - Wskazałam na jedną z narzut.
- Dokładnie, niesamowita prawda? Zobacz jaka przyjemna. - Delikatnie przesunął moją dłonią po materiale.
- Faktycznie.... - Odpowiedział nerwowo, zrobiło mi się gorąco kiedy dotknął mojej ręki. - Może zjemy?
- O... Jasne, nie zgadniesz jaki to przepis.
- Pewnie włoski, przecież twoja mam jest.... Ouuuu.. To trochę niezręczne.
- Nie ma sprawy. Domyślam się, że wiesz dużo o mojej rodzinie, przynajmniej nie będę Ci musiał tego wszystkiego opowiadać. - Zaśmiał się.
Po wyśmienitym obiedzie przeszliśmy do pokoju Michaela. Królowały w nim fiolety i szarości. Biurko zasypane masą kartek, a zaraz obok czarne pianino. Łóżko było idealnie zaścielone, a nad nim wisiało kila zdjęć. Wszędzie było dużo książek. Co najmniej połowa była o muzyce lub sztuce. Okazało się, że tak samo jak babcia i bracia lubi muzykę i sam komponuje, a co ważniejsze rysuje. W pewnym momencie wyciągnął spod biurka spory karton i rozciął taśmę.
- To dla Ciebie - wyjął kolorowy zeszyt - edycja limitowana.
- Ale co to? - Wyciągnęłam rękę.
- No ni mów, że nie znasz komiksu mojego brata.
- O mój boże! Na serio?! Nie wolisz go dać komuś ważniejszemu?!
- Myślę, że jesteś odpowiednią  osobą.
Ciszę przerwał dzwonek do drzwi. Lekko zirytowany chłopak zbiegł na dół i po chwili usłyszałam jego głos. "Wydaje mi się, że musisz kogoś poznać?" te słowa wywołały u mnie nagłą panikę.
________________________________________________________
Witajcie po długiej przerwie!
Nie pisałam, gdyż ostatni rozdział nie dostawał od Was żadnych komentarzy i sama nie wiedziałam czy w ogóle się Wam on pokazywał, a potem zapominałam lub nie miałam czasu.
Znowu zmieniłam trochę plan tej historii i mam nadzieję, że rozdział zachęca do dalszego czytania.
Komentujcie :)

środa, 10 kwietnia 2013

8.

Ten dzień w szkole zdecydowanie nie należał do udanych. W głowie cały czas miałam wizję rozmowy, która mnie czeka. Do tego wszystkiego jeszcze te sprawdziany. Chociaż plusem i to całkiem istotnym było to, że aż na trzech lekcjach byłam z Michaelem. Zawsze zapraszał mnie do ławki i pokazywał szkołę. Pozwoliło mi to na przynajmniej chwile relaksu. Zaproponował mi żeby mnie odprowadził, ale odmówiłam. Musiałam się skupić i uspokoić.
W domu czekał już na mnie pan Jeremy. Rozmawiał z mamą w salonie. Wyglądała na zatroskaną, trzęsącymi się dłońmi trzymała gorący kubek z herbatą. Kiedy weszłam do dusznego pomieszczenia zauważyłam jeszcze Carmen. Siedziała głęboko w fotelu z nieobecnym wyrazem twarzy.
- Ooo! Witaj Jade! - Przywitał się policjant.
- Dzień dobry. - Rzuciłam i odłożyłam plecak i kurtkę.
- Teraz chciałbym porozmawiać tylko z wami dwiema. - Wskazał na mnie i Carmen.
- To ja pójdę przygotować obiad. - Mama powiedziała wychodząc. 
Usiadłam na kanapie obok pana Jonesa i oboje spojrzeliśmy na czerwoną twarz Carmen. Wyglądała na przerażoną i czego mogłam się spodziewać rozpłakała się. Chciała wybiec z pokoju, ale zdążyłam zagrodzić jej drogę i posadzić na fotelu naprzeciw kanapy. Policjant uśmiechnął się do mnie i z zupełnie inną miną zwrócił się do mojej kuzynki.
- Co to jest? - Z torby wyjął plastikowy woreczek.
- Ja.... ja... Nie wiem. - Wydukała spuszczając wzrok Carmen.
- A ja doskonale wiem, że wiesz, bo wypadło to wczoraj z Twojego plecaka.
- Aleee.... Skąd Pan wie, ze to z mojego plecak? - Próbowała się nerwowo bronić.
- Bo szedłem za tobą i to nie są oranżadki w proszku. - Wskazał na biały proszek w torebki. - A to nie są zabawkowe banknoty. - Pokazał drugi woreczek.
- Ale czy to są?.... - Włączyłam się do rozmowy lekko zbita z tropu.
- Tak Jade, narkotyki! - Wydarła się Carmen.
Dziewczyna miała jeszcze większe oczy niż zwykle. Wypieki na całej twarzy sprawiły, że wyglądała na chorą. Sama była chyba zdziwiona swoim zachowaniem, bo nie chciała tego powiedzieć. Z drugiej strony chyba jej ulżyło.
- Skoro w tej kwestii się zgadzamy to przejdźmy do kolejnego pytania. - Dalej ciągnął Pan Jeremy. - Po co ci one?
- Ja musiałam, oni je chcieli, musiałam im je oddać! - Dziewczyna zaczęła nerwowo odpowiadać.
- Jacy oni?
- No ci ONI, ja nie wiem! Oni mieli tatę, a potem on umarł, a teraz.... Teraz to ja muszę, bo inaczej, inaczej oni mnie zniszczą, zabiją wszystkich, spalą dom, zabiorą mi wszystko! - Teraz płacz był jak najbardziej uzasadniony, przerażona podeszłam do niej i ją przytuliłam.
- Posłuchaj mnie bardzo uważnie - zaczął policjant - nic ci nie będzie, musisz tylko nam zaufać. Wszystko będzie dobrze tylko musisz mi powiedzieć co wiesz. Jade ci pomoże, ona będzie dla ciebie dobra.
- Yhymmm... - Tylko na tyle było ją stać.
- Nigdzie sama nie wychodź i nie rób tego co chcą.
- Ale....
- Żadnego "ale". Ja już pójdę, ale zobaczymy się jutro. Do zobaczenia. 
Pan Jones zamknął za sobą drzwi i wyszedł. Ja zostałam sama z zapłakaną kuzynką. Chwilę później mam weszła z obiadem. Zjadłyśmy go w ciszy, nikt nie chciał zadawać pytań ani odpowiadać. Zaraz potem Carmen położyła się spać, a ja weszłam do odmalowanego pokoju jej zmarłego brata. Było mi przykro, ze będę tu mieszkać, ale co poradzić. Teraz nie przypominał on w żadnym stopniu sypialni tego zbyt wcześnie zmarłego człowieka. W tym mam przerastała samą siebie. Lawendowe ściany u styku z sufitem zdobiły czarne zawijasy. Klasyczne meble z wieloma dodatkami sprawiały uczucie przytulności. Łóżko z dużą ilością poduszek i moim starym misiem. Włączyłam komputer i weszłam na Facebooka. Szybko wpisałam interesujące mnie nazwisko "Michael Way". Po chwili zastanowienia nacisnęłam przycisk "dodaj do znajomych". Bardzo szybko uzyskałam odpowiedź. Nawet napisał do mnie na czacie. Pytał jak leci, a ja tylko odpowiedziałam, ze jakoś. Nie chciałam go na razie wtajemniczać. Kolejne pytanie zwaliło mnie z nóg "Pójdziemy jutro do mnie?"
___________________________________________________________
Macie częściowe wyjaśnienie. Przepraszam, ze dawno nie pisałam, ale tak jakoś wyszło.
Pojawia się nam wątek miłosny :3
Komentujcie i polecajcie znajomym. Czekam :*

piątek, 5 kwietnia 2013

7.

*Z perspektywy Jeremy'ego Jonesa*

Męczy mnie ta sprawa, mimo iż wszyscy uważają ją za zamkniętą to ja czuję, że trzeba ją jeszcze raz przeanalizować. Może przesadzam, może chciałbym mieć w swojej karierze taką sprawę, nie wiem. Wiem tylko, że chcę pomóc tym dziewczynkom. Czuję, że ta Jade też sądzi, że coś tu jest nie tak, a najbardziej zastanawia ją Carmen i mnie również.
Szedłem rozmyślając, było wcześnie, ale służba wymaga. Co tydzień robiłem sobie ten spacer, co prawda zawsze był ze mną mundur i gaz łzawiący, ale o tak wczesnej porze nigdy nic się nie działo. Coś mnie pokusiło, żeby wrócić na komisariat na około. Kiedy skręciłem zauważyłem dwie szarpiące się postacie. Odruchowo złapałem za moją broń i podszedłem kawałek bliżej. Po pewnej chwili rozpoznałem Carmen i Jade. Młodsza wyglądała na zawziętą i mającą gdzie cały świat, ale z moim doświadczeniem zauważyłem w jej oczach rozpacz. Jade stała do mnie plecami, ale musiała być zdenerwowana, bo szarpała kuzynkę za rękę i krzyczała. Wiedziałem, że nic nie chce jej zrobić, więc podszedłem i zapytałem czy wszystko w porządku. Dziewczyna podskoczyła i odwróciła się, jej wzrok wyrażał zdziwienie i niechęć. Powiedziała, ze wszystko ok i poszła razem z Carmen w stronę jednego z parków. Czułem, ze lepiej będzie jeżeli pójdę za nimi. Spokojnie oglądałem ich kłótnie zza drzew, a kiedy jedna z nich uciekła, poszedłem za nią. Była to Carmen, kurczowo trzymała ubłoconą torbę. Trzymałem się na dystans żeby mnie nie zauważyła. Nagle rozległ się dźwięk telefonu. Dziewczyna wyjęła go z kieszeni i przeczytała wiadomość.  W jedne chwili rzuciła wcześniej tak cennym plecakiem o ziemię i wybuchła płaczem. Potem przybiegła Jade.

*Z perspektywy Jade*

Zatkało mnie. Myślałam, że zaraz eksploduję! Wielkimi oczami patrzyłam na chłopaka, a on śmiał się jak bardzo zarumieniła mi się twarz. Z tym wyglądem chciałam zapaść się pod ziemię. To był Michael Way, ale w to nie wierzyłam i dalej nie wierzę. To niemożliwe, żeby ktoś taki stanął na mojej drodze. Oprócz tego, że był spokrewniony z moimi idolami to jeszcze wyglądał nieziemsko! Czarne kosmyki opadające na brwi, zielone śmiejące się oczy i piękny uśmiech sprawiały, że robiło mi się coraz słabiej, a serce biło coraz mocniej.
- Na... serio? - Wreszcie wydusiłam z siebie słowo.
- Tak! - Śmiał się.
- Co Cię tak bawi?
- Bo pierwszy raz ktoś tak na to zareagował, część nie wie kto to, a reszta ma to w dupie.
- Niemożliwe! Ja uwielbiam ich muzykę i w ogóle wszystko. Te teksty naładowane emocjami. Ach! - Zaczęłam mówić z zachwytem.
- No emocje to tam są! - Znów się zaśmiał. - Idziesz do szkoły?
- Yyyy, tak. - Odpowiedziałam nieco zbita z tropu.
- To świetnie, może pójdziemy razem? Chyba, że nie chcesz.
 - Tak! To znaczy.... ja.... nawet nie wiem jak tam dojść także przyda mi się pomoc. - Wydukałam.
Przez pierwsze kilka metrów szliśmy we całkowitej ciszy. Później zaczęliśmy gadać. Każdy temat był dobry, muzyka, sport, szkoła, miasto, dosłownie wszystko. Dawno nie czułam się tak lekka, byłam najzwyczajniej szczęśliwa, do czasu..... Moją uwagę przykuła drobna osóbka skulona na chodniku. Nogi miała przyciągnięte do brody i całą opuchniętą od płaczu twarz. Michael zareagował pierwszy. Podbiegł do niej i zaczął do niej mówić. Nazywał ją Carmen. Na początku nie zrozumiałam co się dzieje. To na prawdę była moja kuzynka, płacząca w środku miasta. Nie wiem czemu, ale do oczu napłynęły mi łzy. Coraz szybszym krokiem zmierzałam ku nim. Stanęłam naprzeciw dziewczyny i pogłaskałam ją po głowie. Miała rozmazany makijaż i potargane włosy. Wyjęłam chusteczki i wytarłam jej buzię. Kiedy się uspokoiła w ciszy razem poszliśmy do szkoły.

23. 01
Z każdym dniem moje obawy są co raz większe i niestety bardziej uzasadnione. Nie chcę wplątywać w to mamy tak długo jak nie będzie trzeba. Wyciągnę z Carmen co się dzieje. Jutro zabiorę ją do pana Jonesa i wszystko się wyjaśni.
Michael, bo tak ma na imię jest bratem tych Wayów! Jest taki miły i zaproponował mi pomoc. Był tamtego dnia i widział co się stało, także może tylko pomóc. Powiedział, że chętnie zobaczy mój uśmiech kiedy wszystko się ułoży. Awww....
_______________________________________________
Chciałam już wyjaśnić co z Carmen, ale tak jakoś mi nie wyszło, ale za to w następny rozdziale już na 100% uchylę rąbka tajemnicy :3
Jeżeli już tu jesteście to bardzo bym prosiła o zostawianie komentarzy. Nie muszą być one długie, wystarczy słowo, emotikona lub jakiś znak. Możecie, a nawet bym tego chciała żebyście jak co to poprawiali moje błędy. Nie będę za to na nikogo wrzeszczeć :)