środa, 29 maja 2013

12.

Otacza mnie ciemność. Przed sobą widzę światło, niepewnym krokiem podchodzę bliżej. To uchylone drzwi przez, które sączy się życiodajne światło. Brakuje mi go, chcę tam jak najszybciej wejść, potrzebuję ratunku. Nie wiem czego się boję, ale to coś mnie przeraża. Wchodzę do pomieszczenia. Nagle światła już nie ma, jestem w domu moim starym domu. Coś wewnątrz zmusza mnie abym skierowała się do mojego pokoju. Jest taki jak kiedyś, radosny, otwarty, miejsce, w którym można marzyć. Rodzice zadbali o to. Jednak coś jest nie tak, wszystko jest pokryte dziwną substancją. To biały proszek rozsypany na łóżku i we wszystkich zakamarkach. Biorę go do ust, wypluwam. Obracam się i widzę go. Trzyma pistolet i celuje we mnie. Ma podkrążone oczy, rozczochrane włosy. Tępy wzrok wbija się we mnie i dopiero chwili poznaję w nim mojego ojca. Chcę do niego podejść, ale broń cały czas jest wymierzona we mnie. "Nie miałaś się dowiedzieć" - słowa wywołały u mnie nagłą panikę. Nie mogę się ruszyć i nagle to widzę. Zdecydowanym  ruchem, mój ojciec naciska spust pistoletu, który jest już przy jego głowie. Huk, krew, ciało, samobójstwo. Setki myśli przebiegają mi w myślach. Chcę go ratować, ale znika i wtedy przede mną pojawia się znajoma twarz. To Gerard, uśmiechnięty szyderczo z podkrążonymi oczami. Mówi "Nareszcie"

Obudziłam się przerażona ze łzami w oczach. Nie mogłam uspokoić oddechu. Trzęsącą się ręku szarpnęłam zasłonę. Słońce było już wysoko. Podparłam się o krzesło i usiadłam na nim. Uspokojenie się zajęło mi jakiś kwadrans. Potem starałam się doprowadzić do jakiegoś stanu, chociaż zbytnio mnie to nie obchodziło. Włosy związałam w wysokiego kitka. Przez głowę włożyłam czarną dużą bluzę, ale tym razem to nie była ta z napisem "My Chemical Romance". Bałam się jej dotknąć.
Po szybkim śniadaniu spędzonym w milczeniu, a przynajmniej przeze mnie, bo mama i pan Jeremy byli zajęci bardzo interesującą rozmową, wyszłam z domu. Miałam ze sobą tylko telefon i mapkę, którą wczoraj wydrukowałam. Po kilku minutach spędzonych na idealnym śledzeniu trasy zaznaczonej przeze mnie pisakiem znajdowałam się przed niewielkim biurowcem. Przeszłam przez ciężkie obrotowe drzwi i podeszłam do ochroniarza.
- Przepraszam, którędy do biura Pani Charles? - Jak najuprzejmiejszym tonem spytałam.
- Po schodach i w prawo. - Pracownik zmierzył mnie wzrokiem.
Kiedy ślamazarnie dreptałam po schodach czułam na plecach jego wzrok. 
Masywne drzwi z wytartą plakietką "biuro Madison Charles" nie zachęciło mnie specjalnie do wejścia, jednak nie było już odwrotu. Zapukałam i nie czekając na odpowiedź nacisnęłam klamkę. Jasne wnętrze w uspokajających kolorach i duże okno sprawiło, że poczułam się nieswojo. 
- Zapraszam, usiądź proszę. - Powiedziała drobna kobieta siedząca na krześle, miała okrągłą buzię okalaną przez krótkie złotawe loki. Proste okulary przeszkadzały w wzięciu jej za studentkę.
- Dziękuję, jestem Jade, dzwoniłam do Pani.
- Tak, pamiętam. Mów o co chodzi, kochanie. - Zachęciła mnie.
- Może zacznę od tego jak Panią znalazłam. Moja kuzynka, w której sprawie przychodzę miała gdzieś zapisane namiary na Panią. Ma na imię Carmen i wydaje mi się, że nigdy nie skorzystała z Pani usług.
- Tak, to prawda, ale jej ojciec tak.
- To pewnie już Pani wie o co chodzi?
- Niestety, ale nie. Przyszedł tylko raz. Był spanikowany i spieszył się. Poprosił mnie tylko żebym zajeła się jego córką gdyby się zgłosiła.
- Ale ona się nie zgłosi. Ona nie chce pomocy, bo odnoszę wrażenie, że się jej boi. - mówiłam coraz szybciej - Jej ojciec zmarł niedawno, podobno w wypadku, ale ja wiem, że to nie prawda. Ona ma narkotyki i chciał je komuś przekazać! Mój ojciec też nie żyje!
- Poczekaj! - przerwała mi - przede wszystkim się uspokój. Powiedz jak mogę Ci pomóc.
- Myślałam, że on tu bywał częściej i będzie mi mogła Pani powiedzieć coś więcej....
- Przykro mi, ale w tej chwili Cie nie pmogę.
- Dziękuję, do widzenia. - Zrezygnowana skierowałam się w stronę drzwi.
- Poczekaj, podaj mi swój numer, może coś wymyślę!
Nie do końca usatysfakcjonowana wlokłam się ulicami miasta. Słuchawki w uszach tłumiły wszystko dookoła. Nie zwracałam na nic większej uwagi również na przejeżdżający obok mnie samochód. Z czerwonego starego samochodu zawołał do mnie jakiś chłopak. Typowy dres z kilkoma typkami podobnymi do siebie.  Nie zrozumiałam jego słów więc wyciągnęłam słuchawki i spojrzała na niego pytającym wzrokiem.
- Jesteś Jade? - Zapytał chłopak.
- Tak... - Serce zabiło mi szybciej, a w moich myślach zaczęła rodzić się panika.
- Wiesz, mamy coś dla Ciebie.... - Jeden z chłopaków wyszedł z samochodu.
- A jeżeli tego nie chcę? - Zrobiła krok do tyłu.
- Myślę, że kuzynce będzie przykro, kiedy nie będzie miała od nas wiadomości,a może Cię do niej podwieziemy?
Całe moje ciało i organizm przygotowały się do ucieczki. Przypomnienie samoobrony i kolejny krok do tyłu. Z pojazdu wysiadł kolejny, we dwoje zmierzali w moim kierunku. Zaczęłam uciekać, ale jeden z nich złapał mnie za rękaw i przyciągnął do siebie. Na szczęście drugi nie miał tak dobrej kondycji zdążyłam uciec napastnikowi. Jednak nie zaprzestali pościgu. Biegłam najszybciej jak mogłam. Skręcałam w nieznane mi ulice,a po jednym z zakrętów byłam pewna, że gorzko tego pożałuję.
___________________________________________________
Witam ponownie!
Bardzo przepraszam, że tak długo musieliście czekać na ten rozdział, w którym oczywiście znowu zmieniłam koncepcję XD
Dajcie znać jak Wam się podoba i oceńcie nowy szablon :)
Udało mi się zakończyć w najgorszym momencie, bo wiem jak to uwielbiacie :3

czwartek, 16 maja 2013

11.

Atmosfera była napięta. Carmen spokojnie siedziała na schodach kiedy jej czołem zajmował się lekarz, maa rozmawiała z policją, a ja przebrana już w dres sprzątałam kawałki szkła z podłogi. Słyszałam tylko urywki zeznań mamy, chociaż mogłabym to zrobić bez problemu, jednak nie chciałam. Dziwne uczucie wierciło dziury w moim brzuchu. Nie wiem czy można nazwać to strachem, może bardziej obawą.... Z tego co mimowolnie usłyszałam wynikało, że ktoś rzucił kamieniem w szybę i była tam przywiązana kartka, jednak już ją zabrano. Kiedy zebrałam największe kawałki i podeszłam do śmietnika, którego używał lekarz by wyrzucić gazy i papierki po plastrach spojrzałam na Carmen. Nieobecne oczy zwrócone prosto na twarz doktora. Cała jej twarz była lekko spuchnięta i czerwona, jednak nie było śladu łez. Wyglądało to tak jakby płakała "na sucho" lub tamowała łzy.  Nie widziałam sensu we wgapianiu się w kuzynkę, więc wyszłam na dwór ogarnąć ten cały bałagan. Oczywiście musiałam się przy tym zaciąć. Syknęłam i strużka krwi pociekła na trawę. Odruchowo włożyłam palec do ust i odwróciłam się. Może dwa metry ode mnie stał Gerard i Michael. Musiałam wyglądać idiotycznie w brudnym za małym dresie i czubkiem palca w buzi. Do tego zrobiłam się cała czerwona.
- Hej... Przepraszam, że bez zapowiedzi, ale nie odbierałaś telefonu i zapomniałaś o komiksie.
- O..... No wiesz.... Mamy tutaj trochę nieciekawą sytuację i..... - wskazałam na wybite okno - Dziękuję.
- Bo wiesz, jutro mnie nie będzie i pomyślałem, że dam Ci go dzisiaj...... - Chłopak wydukał.
- Ja tam swoje wiem, że chciał tylko się do Ciebie wprosić! - Gerard wybuchnął śmiechem jak my wszyscy.
- Wcale nie! - Odbił Michael.
- Dobra, już dobra - uspokoił go brat - a może pomóc?
Oczy prawie wyszły mi z orbit. Gerard Way chciał mi pomóc i to sam z siebie. Nie żebym kiedyś go uważała za innego, ale akurat mi! Spojrzał na mnie wyczekująco, ale nie powstrzymany moją odpowiedzią, wyjął chusteczkę o winą nią mój palec, a potem wziął woreczek ze szkłem i wyrzucił. Nadal się nie odezwałam. Ciszę przerwał dzwonek telefonu.
- Cholera, to Lindsey. Musimy lecieć do sklepu po te ciastka. - Przewrócił oczami. - Ta to ma dopiero wymagania. - Szeroko uśmiechnął się Gerard.
- To my lecimy, a Ty się trzymaj. - Zawtórował mu Michael.
- Pa... - Tylko na to było mnie stać.
Patrzyłam jak odchodzą, dalej uciskając palec. To co po chwili usłyszałam, sprawiło, że zapomniałam o zmartwieniach i na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Głos starszego z braci, dosyć głośno zabrzmiał w moich uszach "A gdzie buzi?"
Rozkojarzona weszłam przez uchylone drzwi. Carmen już nie było na schodach, prawdopodobnie siedziała w swoim pokoju. Mama dalej rozmawiała z policjantami, ale teraz przyłączył się jeszcze lekarz.Po chwili rozpoznałam pana Jeremy'ego, a on skinął do mnie żebym podeszła.
- Sytuacja stała się dosyć poważna - zaczął znany mi funkcjonariusz - więc podejmiemy odpowiednie kroki.
- Mam nadzieję, że to nie będzie dla Ciebie problem kochanie. - Opiekuńczo objęła mnie mama.
- Postanowiliśmy, że zostanę tu na jakiś czas.- Mężczyzna dokończył.
- Nie ma problemu, ale po co? - Mój mózg nie pracował za szybko.
- Na kamieniu, którym wybito okno znajdowały się groźby i lepiej nie  będę ich Ci tu przedstawiał. - Spojrzał na mnie wymownie.
- Aha....Wszystko ok.... Nie ma najmniejszego problemu. - Wybąkałam i odwróciłam się na pięcie w kierunku schodów.
Pod prysznicem stałam chyba jakieś pół godziny. Stałam otoczona ciepłymi kroplami, wpatrując się w bliżej nieokreślony punkt przede mną. Nie myślałam, byłam wyłączona. Błogi spokój w mojej głowie pozwolił mi się zresetować. Umyta i wyjątkowo zrelaksowana weszłam do mojej sypialni. Co bardzo mnie zdziwiło była tam Carmen. Siedziała, jak zwykle sztywno, na rogu niepościelonego łóżka. Spojrzała na nie oczami, których jeszcze nie widziałam. Były przepełnione emocjami, królował w nich niepokój. Chwilę spędziłyśmy w kompletnej ciszy.
- Hej.... O co chodzi? - Powiedziałam, zaścielając łóżko i siadając na nim.
- O nic, po prostu, sprawdzają mój pokój i miałam tu przyjść. - Dziewczyna rozglądała się po wnętrzu.
- Ok.....
- Nie byłam tu od..... - jej broda zatrzęsła się - od śmierci mojego brata.....
- Strasznie mi przykro..... Na prawdę, gdybym nie musiała to nie mieszkałabym w tym pokoju. Nie chciałam sprawić Ci przykrości. - Niepewnie objęłam ja ramieniem.
- Nie ma sprawy - otarła łzy z policzków - to nie twoja wina, a ja muszę się ruszyć dalej....
- Rozumiem.....
- Dlaczego ich tak lubisz?
- Kogo? Nie rozumiem....
- No tych całych My Chemical Romance. - Wskazała na plakaty.
- Bo są, po prostu.... Nie wiem jak to wyjaśnić. - Mówiąc o nich zrobiło mi się miło.
 - Ale oni.... Przecież oni brali.... brali narkotyki i nie byli dobrzy..... - Z rozpaczą spojrzała prosto w moje oczy. Przeszły mnie ciarki.
- Tak, ale zmienili się i już tacy nie są.
- A wierzysz w to, bo ja nie. Nikogo nie da się naprawić..
W tej chwili zrozumiałam co ona czuje. Straciła wiarę, wiarę w ludzi i lepsze jutro. Nie dziwię się jej, bo po tym co przeszła było to oczywiste, a jednak udawało jej się to maskować.Jej puste oczy wyrażały ucieczkę. Uciszyła to wszystko by jej nie zniszczyło do końca. Byłam i zawsze będę godna podziwu dla jej zachowania.
_______________________________________________
I o to nadszedł kolejny rozdział!
Mamy bliższe spotkanie z Carmen, których według moich planów będzie coraz więcej.
Pamiętajcie o pozostawieniu komentarza. Przypominam o zakładce "Pytania do bohaterów" i "Powiadomienia" jeżeli jest ktoś nimi zainteresowany :)

sobota, 11 maja 2013

10.

Ręce zaczęły mi się pocić i zakręciło mi się w głowie. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje. W głosie Michaela było coś co wywołało u mnie nagłą panikę. Posłusznie wstałam z krzesła i podeszłam do schodów. Złapałam poręcz żeby się nie przewrócić. Ostrożnie stawiałam kroki tak żeby nie wyjść na ostatnią ofiarę i nie sturlać się na ziemię. Za zakrętem schodów zobaczyłam uśmiechniętego chłopaka z jakąś kobietą. Z jakiegoś powodu mi ulżyło, ale i poczułam rozczarowanie. Nie wiem na co wtedy liczyłam, a może jednak. Chciałam zobaczyć Gerarda, Mike'ego lub Franka albo Ray'a, ale doskonale wiedziałam, że są teraz w trasie.
- Jade! To moja mama! - Chłopak wskazał na uśmiechniętą kobietę z włoskimi rysami twarzy i orzechowymi oczami.
- Bardzo mi miło. - Powiedziałam z lekko wymuszonym uśmiechem.
- Zawiodłaś się co? - Kobieta zaśmiała się. - Michael wiele mi o Tobie mówił, ale może nie wszystko stracone.
- Ale.... - Serce znowu zaczęło mi bić mocniej. W tym momencie przez otwarte drzwi zauważyłam samochód i krzątającą się przy nim wytatuowaną kobietę, była mi skądś znana, ale nie mogłam sobie przypomnieć skąd.
- Ktoś musiał pilnie do toalety. - Ciszę przerwał chłopak, wskazując na drzwi.
Obróciłam się, w drzwiach łazienki stała mała osóbka. Dziewczynka z dwoma kitkami i radosnymi orzechowymi oczami. Przeraziłam się, bo dobrze znałam te twarz ze zdjęć. Zdjęć mojego największego idola. Już wiedziałam skąd znałam tą kobietę! To była Lindsey, a tuż obok mnie stała jej córka Bandit. Przez chwilę stałam jak wryta. Dziecko przebiegło przy mojej nodze i mocno złapało Michaela. Obróciłam się i spojrzałam na tą jakże rozczulającą chwilę, ale zdałam sobie sprawę, że w łazience jest ktoś jeszcze. Z kranu lała się woda, może to Bandit nie wyłączyła, ale nagle dźwięk ustał. Ponownie wykonałam obrót o 180 stopni i..... zatkało mnie. W drzwiach stał nie kto inny jak Gerard. Wycierał ręce w ręczniki i troskliwym wzrokiem patrzył na swoją pociechę, a wtedy spojrzał na mnie. Spotkałam jego oczy, a mój świat zawirował. Chyba na prawdę się zachwiałam, bo odruchowo wyciągnął ręce żeby mnie złapać
- Młody ma dziewczynę? - Z bliżej nieokreślonego stanu wyrwał mnie kobiecy głos za mną.  Domyśliłam się, że to Lindsey.
- To nie jest moja dziewczyna. - Z lekkim zażenowaniem wymruczał Michael.
Całą sytuację podchwyciła Bandit i zaczęła pytać czy się całowaliśmy. Jeszcze bardziej czerwona ja patrzyłam dalej na Gerarda. Nie przeszkadzało mi, że on na mnie też, świdrowałam jego twarz wzrokiem.
- Jestem Gerard.
- Oj, ona to wie. Prawie przed chwilą zemdlała jak dałem jej twój komiks. Ma chyba każdą waszą płytę. - Zaśmiał się Michael.
- To super! Mały przynajmniej znalazł sobie jakąś porządną laskę! Widać, że Ci się podoba. - Irytował go Gerard. - Nigdy nie miał dziewczyny. - Te słowa skierował do mnie.
- My..... My.... Nie jesteśmy...... Nie jesteśmy parą. - Musiałam odwrócić wzrok żeby wydukać to kilka słów. - Ja jestem Jade.
Gerard uścisnął mnie przyjacielsko, a potem Lindsey. Bandit zaczęła zadawać mi mnóstwo pytań. Czy kocham jej tatę, czy ją znam, a może jej mamę, czy mam siostrę, gdzie mieszkam, czy będę tu przychodzić. Byłam tak przytłoczona, że nie wiedziałam jak się zachować Uratował mnie telefon. Odczytałam wiadomość od mamy : "Wracaj, potrzebujemy Cię"
Przeprosiłam i pospiesznie zebrałam rzeczy. Michael chciał mnie odprowadzić, ale odmówiłam. Znów czułam strach, prawie biegłam. Kiedy przecięłam zakręt na naszą ulicę zauważyłam radiowóz. Oddech miałam przyspieszony. Przed domem panował dziwny bałagan. Przez chwilę nie mogłam go rozpoznać, ale wszędzie było szkło. Dopiero po chwili zobaczyłam wielką dziurę oknie. Rzuciłam się do drzwi. Na schodach siedziała mama i przyciskała do czoła Carmen zakrwawioną gazę. Obok stali policjanci, również Pan Jones. Zostawiłam torbę na ziemi podeszłam do rozpłakanej kuzynki. Za poleceniem mamy przytrzymałam opatrunek, a ona poszła po nowy. Kiedy za chwilę chciała przyłożyć nowy pokazało mi się rozcięcie na czole dziewczyny. Domyśliłam się, że było to szkło z okna, ale co się z nim stało?
___________________________________________
Jest już 10. rozdział i długo wyczekiwany w nim moment.  Pojawił się Gerard z rodziną!
Zmieniłam w trakcie pisania trochę koncepcję, ale robię to za każdym razem :D
Bardzo cieszę się, ze nowe osoby zaczynają czytać opowiadanie. Pamiętajcie o pozostawieniu komentarza, nawet krótkiego. Chcę wiedzieć czy czytacie i jak Wam się podoba :)

piątek, 3 maja 2013

9.

Nie mogła spać. Około szóstej byłam już na nogach mimo iż moje lekcje miały zacząć się o dziesiątej. Nerwowo przeglądałam szafę, która jak zwykle w takich momentach wydawała się przerażająco pusta. Właściwie to nigdy nie miałam takiej sytuacji, ale tak mi się właśnie wydawało. To był wyjątkowy dzień. Kiedy nie mogłam się skupić, wyszłam ogarnąć się do łazienki i wracając zajrzałam przez uchylone drzwi do pokoju Carmen. Spała, niepewnym ruchem otworzyłam drzwi i na palcach weszłam do pokoju. Nie miała zmytego makijażu i czarne smugi spływały od oczu po samą brodę. Oddychała nerwowo przez lekko rozchylone usta. Odgarnęłam włosy z jej twarzy i już chciałam wychodzić, kiedy zobaczyłam coś pod poduszką. Delikatnie wyjęłam kremowy papier. Była to koperta, nigdy nie zaklejona. W środku było zdjęcie. Ona śmiejąca się, a za nią jej ojciec. Wyglądał jakby udawał radość, ale nie byłam pewna. Na odwrocie znajdowały się na miary na jakąś kobietę. Carmen zaczęła się przeciągać, więc szybko zrobiłam zdjęcie i odłożywszy kopertę na miejsce pobiegłam do siebie. Nie słyszałam jeszcze jakichkolwiek oznak, że Carmen wstała więc szybko wpisałam w wyszukiwarkę imię i nazwisko.

Madison Charles - biuro doradcy prawnego do spraw rodzinnych

Kliknęłam w link, ale zaraz usłyszałam kroki więc natychmiast włączyłam drugą kartę. Carmen powlokła się do łazienki, a ja odetchnęłam z ulgą, że niczego się nie zorientowała.
Delikatny śnieg niszczył moją idealnie ułożoną fryzurę, a przynajmniej tak mi się wydawało chociaż pewnie jak zwykle przesadzałam. Poprawione i utrwalone loki opadały na ramiona, a malutkie upięcie ich części z tyłu dodawało szyku. Tego dnia nawet bardziej się umalowałam, nie za dużo, bo nie chciałam żeby bardzo było widać moje starania, ale włożyłam w to więcej pracy. Spod płaszczyka wystawała spódniczka na szelkach z ozdobną koronką u dołu, a na stopach miałam moje najdelikatniejsze Martensy. Pod okryciem znajdowała się ciemnozielona koszula z ćwiekami na kołnierzyku. Tak idealnie ubrana, jednak bez zbędnych ceregieli wędrowałam do szkoły.
Nic nie miało mi zepsuć tego dnia i faktycznie tak było. Po południu szłam już z Michaelem słonecznymi ulicami miasta do jego domu i tym samym wszystkich Way'ów.
- Mamy nie ma, więc jesteśmy sami, rozgość się, a ja przyniosę coś do jedzenia. - Michael powiedział, wchodząc do domu.
- Spoko. - Nie musiałam pytać o tatę, bo wiedziałam, że rodzice są po rozwodzie, to było troche straszne, że tak dużo wiem o jego rodzinie. Było logiczne, że miał on innego ojca.
- Idź do salonu, zaraz będę. - Rozległ się głos z kuchni.
Wnętrze domu było urządzone z naturalnym spokojem, jednak artystycznie. Na drewnianej podłodze rozłożone były dywany w idealnych barwach, a na beżowych ścianach holu wisiało wiele zdjęć w kolorowych ramkach. Nie przyglądałam się im tylko posłusznie przeszłam do salonu. Wielkie skórzane kanapy przykryte były mnóstwem kolorowych pledów i koców. Cały wystrój pobudzał wyobraźnię  i kreatywne myślenie. Wszystko było wypełnione radosnymi emocjami, a tego właśnie było mi trzeba.
Zapatrzona w okno rozciągające się przez prawie całą ścianę, nie zauważyłam, stawiającego na stole miski chłopaka. Usiadł obok mnie i jego ręka dotknęła moich pleców. Podskoczyłam.
- Nie chciałem Cię przestraszyć. Przyniosłem tylko makaron. -  Zaczął się śmiać.
- No wiesz co, nie ładnie tak straszyć. - Odpowiedziałam, szturchając go.
- Więc zapraszam do jedzenia - powiedział z uśmieszkiem - a jak Ci się tu podoba?
- Wspaniale, tu jest tak.... kreatywnie.
- No w końcu robota mojej babci i brata.
- Mieszkała tu?
- Nie, ale często siedziała z Gerardem, mnie nie było jeszcze na świecie, ale podobno razem tworzyli wspaniałe rzeczy.
- Czyli to ich robota? - Wskazałam na jedną z narzut.
- Dokładnie, niesamowita prawda? Zobacz jaka przyjemna. - Delikatnie przesunął moją dłonią po materiale.
- Faktycznie.... - Odpowiedział nerwowo, zrobiło mi się gorąco kiedy dotknął mojej ręki. - Może zjemy?
- O... Jasne, nie zgadniesz jaki to przepis.
- Pewnie włoski, przecież twoja mam jest.... Ouuuu.. To trochę niezręczne.
- Nie ma sprawy. Domyślam się, że wiesz dużo o mojej rodzinie, przynajmniej nie będę Ci musiał tego wszystkiego opowiadać. - Zaśmiał się.
Po wyśmienitym obiedzie przeszliśmy do pokoju Michaela. Królowały w nim fiolety i szarości. Biurko zasypane masą kartek, a zaraz obok czarne pianino. Łóżko było idealnie zaścielone, a nad nim wisiało kila zdjęć. Wszędzie było dużo książek. Co najmniej połowa była o muzyce lub sztuce. Okazało się, że tak samo jak babcia i bracia lubi muzykę i sam komponuje, a co ważniejsze rysuje. W pewnym momencie wyciągnął spod biurka spory karton i rozciął taśmę.
- To dla Ciebie - wyjął kolorowy zeszyt - edycja limitowana.
- Ale co to? - Wyciągnęłam rękę.
- No ni mów, że nie znasz komiksu mojego brata.
- O mój boże! Na serio?! Nie wolisz go dać komuś ważniejszemu?!
- Myślę, że jesteś odpowiednią  osobą.
Ciszę przerwał dzwonek do drzwi. Lekko zirytowany chłopak zbiegł na dół i po chwili usłyszałam jego głos. "Wydaje mi się, że musisz kogoś poznać?" te słowa wywołały u mnie nagłą panikę.
________________________________________________________
Witajcie po długiej przerwie!
Nie pisałam, gdyż ostatni rozdział nie dostawał od Was żadnych komentarzy i sama nie wiedziałam czy w ogóle się Wam on pokazywał, a potem zapominałam lub nie miałam czasu.
Znowu zmieniłam trochę plan tej historii i mam nadzieję, że rozdział zachęca do dalszego czytania.
Komentujcie :)